W styczniu 2016 roku zamieściłam wpis o archeologicznej sensacji z Jeziora Bodeńskiego, czyli rekonstrukcji ściany z neolitycznego domu na palach, z wizerunkiem kilku kobiecych postaci. Kim były? Boginiami? Klanowymi matkami? Dowodem na matriarchalne struktury rodzinne? Co wiemy o nich na pewno, a co jest jedynie spekulacją? Całodniowe sympozjum 26-go maja, w zurychskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej wyjaśniło parę zagadek i jednocześnie przyniosło wiele pytań.

Jedna z figur.
Seminarium zostało zorganizowane przez MatriArchiv z St. Gallen (wspominam o MatriArchivie również we wcześniejszych wpisach) z udziałem archeologa dr. Helmuta Schlichtehrle, prowadzącego badania palafitów na Jeziorze Bodeńskim, dr. Heide Göttner-Abendroth, filozofki, badaczki matriarchatów oraz dr. Kurta Derungsa, etnologa, historyka oraz twórcy pojęcia „pejzaży mitologicznych“. Tłumnie zgromadzona publiczność mogła popatrzyć przez pryzmat trzech kierunków badawczych na ten niezwykły wizerunek.
Archeologia
W Ludwigshafen oraz Sipplingen, nad brzegami Jeziora Bodeńskiego już w latach dziewięćdziesiątych zaczynano odkrywać pierwsze artefakty w przybrzeżnych kąpieliskach. Niestety pierwszymi, przypadkowymi odkrywcami byli kąpiący się. Można przypuszczać, że niestety, wiele ze znalezisk znajduje się do tej pory w prywatnych domach. Badania wykazały, że było to spore osiedle palafitów, w 15 rzędach stało 80 domów. Pod jednym z nich znaleziono ok. 2000 części ściennej dekoracji, która zsunęła się do wody i roztrzaskała na dnie. Powyżej dwudziestu lat trwała rekonstrukcja owego najstarszego malowidła ściennego północnej Europy. Z niezwykła akrybią dokonano złożenia tej, liczącej sobie 6000 lat, kompozycji. To było wielce żmudne zadanie. Analizowano różne style, przypatrywano się dokładnie w jakim kierunku spływała farba wapienna, żeby móc stwierdzić gdzie jest dół i gdzie góra fragmentu. Porównywano kontury. Stwierdzono, że ośmiometrowy fryz był malowany przez parę osób, że niewielki dom, w którym ozdabiał ścianę mógł pomieścić na raz jedynie parę osób. Helmut Schlichtehrle wskazywał na walory estetyczne obrazu, postacie były udekorowane białymi, wapiennymi kropkami, w ciemnym pomieszczeniu musiały jaśnieć. Każda z przedstawionych kobiet była nieco inna, u niektórych głowy otoczone były promieniami, jak symbole słońca, bardzo podobne motywy do rycin naskalnych we włoskiej Valcamonice.

Zrekonstruowana ściana figur z piersiami.
Motyw piersi
Mimo, że w tym puzzle brakuje wiele elementów, widać dokładnie powtarzający się schemat, figura z naturalistycznie przedstawionymi piersiami i obok niej na dole symbol drzewa z antropomorficznymi elementami. Schlichtehrle wskazał na wyjątkową archaiczność owego symbolu Drzewa Życia, znajdowanego powszechnie w neolicie na ceramice, rysunkach naskalnych, na zwierzęcych kościach. Badacz widzi w nim abstrakcyjne przedstawienie kobiecego lineage, czyli ciągu rodzinnego, linii pochodzenia w jednej matriarchalnej grupie. Jeden element wychodzący z drugiego, jakby rodzący się z niego, każdy podobny, ale innej wielkości. Forma gałązek jest podobna do neolitycznych, abstrakcyjnych przedstawień rodzących z rozłożonymi nogami. Pod „drzewem“ stoją ludzkie sylwetki.

Drzewo rodu
O funkcji owego domu z fryzem można jedynie spekulować. To, że odgrywał rolę religijno-obrzędową jest jasne. Na pewno należał do całej społeczności a nie był tylko dekoracją dla wybranych mieszkańców Możliwe, że odbywały się tam inicjacje, obrzędy szamanistyczne, seansy uzdrowieniowe, może nawet był to dom narodzin.

Piersi z Jeziora Bodeńskiego. Ta i pozostałe fotografie pochodzą z „Landesamt für Denkmalpflege im Regierungspräsidium Stuttgart“.
Piersi znaleziono również na dwóch naczyniach znalezionych w osiedlu. Mamy więc do czynienia z wyraźnym podkreśleniem funkcji kobiety jako żywicielki. Podobne naczynia ozdobione piersiami znajdowano na całym terenie Europy. Jeden z takich egzemplarzy można m. in. podziwiać w warszawskim Muzeum Archeologicznym. Co więcej, w garncu z piersiami z Jeziora Bodeńskiego znaleziono resztki smoły pochodzącej ze spalonej kory brzozowej. Wytwarzanie smoły brzozowej było znane od czasów paleolitu. Po spaleniu kory powstawała lepka substancja, używana jako klej, czy nawet guma do żucia. O innych zastosowaniach dyskutowano w drugiej części sympozjum. Są znajdowane również garnce i wazy z przedstawieniem trzech, czterech czy więcej piersi. Schlichtehrle widzi w tym symboliczne przedstawienie „wielu, mnogości“. Kiedy odnajdowano pierwsze naczynia ozdobione piersiami wielu badaczy, nie rozumiejąc symboliki, brało te wypukłości za „uchwyty“, mimo że rzeczywiste uchwyty znajdowały się na obrzeżach owych ceramik.

Te naczyniai już znamy, są dosyć powszechne, znajdziemy je również w Muzeum Archeologicznym w Warszawie
Dr. Schlichtehrle zajął się również charakterystycznym elementem dekoracyjnym sylwetek kobiecych, symboliką X, jakby skrzyżowanego więzadła, również popularną w grafice archaicznej. Postacie kobiet są naturalnej wielkości, dobrze widać to na fotografii, na której współpracowniczka archeologa przyłożyła kalkę z wizerunkiem do własnego ciała. Wypustki w górnej części mogą być dłońmi skierowanymi w górę w geście modlitewnym, mogą również sygnalizować skrzydełka. Nasuwa się również skojarzenie z ubiorami szamańskimi, z frędzlami na obrzeżach stroju. Schlichtehrle porównywał ów X do pasów na figurach greckich i etruskich. Inni badacze uważali, że mogło chodzić tu o neolityczne biustonosze, stabilizujące i podtrzymujące piersi. Ta teoria spotkała się z szyderczym odzewem publiczności. I pytaniem jednej uczestniczki: „po co kobiety, w kulturach neolitycznych miałyby „stabilizować“ piersi? No rzeczywiście. Abstrahując już od faktu, że te pasy nie przechodziły przez piersi.

Dr. Schlichtehrle analizuje fryz, w środku fotografia współpracowniczki z kalką postaci.
Brak kości
Niestety, nie znaleziono pochówków ani, w ogóle, ludzkich kości w osiedlach na palach. Co stanowi sporą tajemnicę i jednocześnie uniemożliwia dokonanie analizy DNA, która wniosłaby ważne informacje dotyczące struktury rodzinnej klanów mieszkających w palafitach. Nie wiemy, jak tamtejsza ludność grzebała ciała zmarłych. Może były to pochówki na drzewach, czyli dobrze znane i w czasach późniejszych (również we wschodniej Europie) deponowanie zmarłych na gałęziach drzew, oddając je ptakom na pożarcie?
Tyle pytań, tyle interpretacji, tyle domniemywań i sugestii…Następna część spotkania była jeszcze ciekawsza. Zapraszam do następnego wpisu.

Dr. Schlichtehrle porównuje wizerunek drzewa jako linii rodowej z innymi przedstawieniami lineage’u z neolitu.
Bardzo to piękne. Chętnie ozdobiłabym sobie tak ścianę.
PolubieniePolubienie
Tez o tym pomyslalam 🙂 Zamiast roznych durnostojek, po prostu symboliczne figury przodkin, babcie, prababcie, kazda rodzaca na nowo. Takie ruskie matrioszki, ktore maja we wnetrzu nowe pokolenia. Linia rodowa.
PolubieniePolubienie