Jezioro Lugu

Rozdział 3 lugusee

Jezioro Lugu, kolebka Moso

W drodze do jeziora Lugu

Jadąc niebezpiecznymi drogami zbliżałyśmy się do obszaru zamieszkiwanego przez Moso. Droga prowadziła w górę i w dół przełęczy, przez wąwozy, po zawrotnych, nie utwardzonych piaszczystych trasach. Stają się one nieprzejezdne w czasie pory deszczowej, zamieniają się wtedy w błotne tory blokowane przez osuwiska. Podróżowałyśmy jeszcze w porze suchej, w końcu marca, krajobraz był wyschnięty i zakurzony, nasz pojazd ciągnął za sobą długą wstęgę pyłu. Od czasu do czasu, z naprzeciwka nadjeżdżały ciężarówki śmierdzące spalinami, kołysząc się od wyładowanych po brzegi ogromnych pni drzew. Mijanie polegało na precyzyjnym manewrowaniu obydwu kierowców, hamowanie, jazda, hamowanie, jazda, aż do momentu kiedy oba pojazdy z kołami tuż nad przepaścią mogły się obok siebie przesunąć.

Góry były porośnięte rzadkimi lasami, delikatna wiosenna roślinność prześwitywała na zboczach. Ziemia nie jest tu skalista i utwardzona jak w Alpach, tworzą ją luźne, czerwone i żółte lessy, gdzieniegdzie w formie osuwających się zboczy, czasami tylko trochę mocniej ubite. Nie widać było solidnego kamiennego podłoża. Sama jednak okolica, rozświetlona była intensywnymi kolorami, co wywoływało wyjątkowe wrażenie, szczególnie wtedy, gdy przejeżdżałyśmy wąwóz w górnym biegu Jang tse kiangu. Otoczone czerwonymi górami zielone tarasowe pola, pod jasnym wiosennym niebem, schodziły głęboko w dół. Przypominały szmaragdowe stopnie, przytulone do zboczy grzbietów i nawadniane skomplikowanym systemem kanałowych rynien. Nasz pojazd wkręcał się drogą coraz niżej i niżej, i stopniowo schodził w cieplejsze strefy i w odmienną roślinność. Na dole kwitły egzotyczne drzewa, jeszcze niżej krzaki bananowców powiewały szerokimi liśćmi, ich owoce były sprzedawane na moście na dnie doliny. Na własnej skórze mogłyśmy się przekonać, jak ciepło i bezpiecznie leżą te strome doliny w formie litery V między lodowymi grzbietami gór, w górnych biegach wielkich rzek, na samym dole było nawet gorąco. Tu uprawne tarasy wisiały częściowo nad osuwiskami i żwirowiskami erozji, brakowało zalesienia, które kiedyś wzmacniało ziemię.

Stałyśmy na terenie, na którym rozkwitła jedna z najwcześniejszych rolniczych kultur świata. Już w środkowym okresie kamienia, 6 tysięcy lat temu, kobiety zaczęły uprawiać tu rośliny. Wiemy o tym, ponieważ odnaleziono prastare gliniane naczynia z ziarnami, wiek ich został potwierdzony metodą węgla radioaktywnego. Dobrze zakonserwowane w suchej ziemi, przetrwały dziesiątki tysięcy lat i można było je nawet doprowadzić do kiełkowania. Tu znajdowała się kolebka matriarchalnej formy społecznej, której rąbek mogłyśmy jeszcze dzisiaj uchwycić u Moso.

Po przekroczeniu wąwozu z korytem Jang tse kiangu, droga przebiegała w znanym nam już stylu; autobus wspinał się z jednej przełęczy na drugą, z jednego wysoko położonego talerza doliny otoczonego wzgórzami do następnego, jeszcze wyższego tarasu. W ten sposób ludzie odtwarzali od najstarszych czasów w mniejszym formacie to, co natura tworzyła w większym. Od prowincjonalnego miasteczka Ninglang do jeziora Lugu dzieliły nas jeszcze trzy łańcuchy gór i trzy trzy doliny.

Wbrew oczekiwaniom ta podróż zajęła cały dzień. Jeszcze zanim dotarłyśmy do drugiego łańcucha gór, wąski rozklekotany autobus bez okien, który służył nam za lokalny pojazd, wyzionął ducha w spalinach własnego silnika. Stałyśmy na krańcu chińskiej ziemi, ale zamiast przerazić się napotkanymi trudnościami, kontynuowałyśmy drogę na piechotę. Wędrowałyśmy przez łańcuch gór w dół, do drugiej misy kotliny, która również była wysuszona na pieprz. Słońce ostro przypiekało, ale jednocześnie wiał zimny wiatr. Na rynnach wisiały sople wody zamarzłej w nocy, a my szłyśmy w południe tylko w koszulkach i ubraniach chroniących przed słońcem. Powietrze nieustannie przecinały smugi pyłu. Odkąd skończyły się lasy zapanował wyjątkowo stepowy klimat. Zatrzymałyśmy się w ubogiej wiosce w środku doliny, w tym klimacie nie mogłyśmy zbyt długo maszerować, wysychały nam śluzówki.

Dalsza podróż odbyła się na ciężarówce, z której zdjęto pełne worki by zrobić nam miejsce. Teraz, wytrząsane pod plandeką, widziałyśmy niewiele. Oprócz tego, że jechało się przez wąskie i strome wąwozy, mijało się tajemnicze przepaście i skalne formacje przypominające dolomity. Niewiele było miejsca dla ciężarówki na tym piaszczystym paśmie drogi. Zjeżdżając kierowca wyłączył motor i używał tylko pedału hamulca, nawet przy najostrzejszych zakrętach, żeby oszczędzić na benzynie. Tak się tutaj robi.

Kiedy znalazłyśmy się na najwyższym punkcie trzeciego grzbietu gór zauważyłyśmy jezioro Lugu, które wydawało się być wielką, turkusową połacią migoczącą w wieczornym świetle. Piękno widoku zapierało dech. Jezioro leży na wysokości 2800 m n.p.m. i wypełnia wodą całą misę doliny aż do podnóża czerwonawych gór, wysuwających w nie wiele półwyspów na podobieństwo smoczych łap. Lugu ma wyjątkowo urozmaicony kształt i gdyby je można było objechać naokoło – co udało by się tylko konno – to wyglądałoby z każdego miejsca inaczej. Nad nim wznosi się Gan mu, Bogini, trudna do przeoczenia w swojej kamiennej postaci świętej góry, a w dali prześwitują ośnieżone góry osiągające 6000 m n.p.m., które ciągną się aż do Tybetu.

 

Dodaj komentarz