Religijność Moso

Religijność Moso

Zeszłam do jeziora Lugu jeszcze przed wschodem słońca, zobaczyłam je podnoszące się od wschodu, czerwone, zachmurzone niebo, potem oświetlone góry i wodę ozłoconą jego promieniami. Rozkoszowałam się ciszą poranka na brzegu jeziora. Pojedynczy chłopi wychodzili z podwórek z dwoma wiadrami na drągu, by zaczerpnąć wody z jeziora dla zwierząt. Później spotkałyśmy się na wspólną przejażdżkę łódką. Wsiadłyśmy do dużych dłubanek związanych w pary, młode kobiety w swoich ludowych strojach wiosłowały, towarzyszyli im pojedynczy, odświętnie ubrani młodzi mężczyźni. Pomagałyśmy trochę wiosłować, ale szybko dałyśmy za wygraną, bo łodzie były ciężkie. Naszym młodym wioślarkom wydawało się to nie sprawiać trudności, wiosłowały bez zmęczenia regularnym rytmem, szczupli, delikatnie zbudowani ludzie a jednak twardzi i zahartowani od ciężkiej pracy na polu. W dodatku, jakby wiosłowanie nie pochłaniało energii, zaczęły śpiewać, miały bardzo czyste, jasne i donośne głosy. Śpiewały pieśń o jeziorze Lugu, jego świętych wodach i o Gan mu, Bogini, górze wyraziście tronującej nad jeziorem. Oczarował nas urok tej chwili.

Naszym pierwszym celem była kolista, skalista wysepka, na której stał kiedyś klasztor lamów, teraz pozostały po nim zaledwie fundamenty. Obok usytuowana była siedziba tutejszych książąt a w niej mieszkanie badacza Josepha Rocka, pierwszego Europejczyka, który odwiedził te okolice. Podczas tzw. rewolucji kulturalnej budynek ten został kompletnie zniszczony. Rozejrzałyśmy się wokół jeziora, drugi brzeg należy już do Sichuanu, dalekie góry – do Tybetu. Wokół jego brzegu leżą wioski, ukryte jednakże przed naszymi spojrzeniami, niewidocznie wtulone między góry i wspinające się po nich wysoko. Wszystkie osiedla są siedzibami Moso, pomimo że granica prowincji – sztuczna granica – przebiega środkiem jeziora. Moso żyjący po stronie Sichuanu nazywają siebie „mongolskimi Moso”, gdyż twierdzą, że przybyli z północy, terenów dzisiejszej Mongolii. Moso mieszkający w granicach Yunnanu określają się jako „tybetańscy Moso”. Obydwie grupy właściwie niczym się nie różnią, nawet te określenia są sztuczne, ponieważ kultura Moso przejęła elementy zarówno kultury mongolskiej, jak i tybetańskiej a jednocześnie tworzy swoistą całość. Zdecydowanie odróżnia się jednak od kultury Naxi, do której jest zaliczana, jak i od kultur innych okolicznych mniejszości narodowych, jak np. Yi. Jednakże nie znajdziemy ich własnej nazwy na żadnej mapie mniejszości narodowych, nawet spore jezioro Lugu nie jest na mapach zaznaczone. Ta sytuacja prowadzi do lokalnych niesnasek i do uporczywych usiłowań Moso zmierzających do uzyskania oficjalnego uznania przez rząd centralny w Pekinie.

Młodym kobietom, które jedna po drugiej, zabawiały nas pieśniami jednocześnie wiosłując, te problemy wydawały się być obce. Nie śmiały się jednak, ich twarze były poważne, mocnymi pchnięciami wioseł doprowadziły nas do następnego celu podróży. Był to skraj górzystego półwyspu, którego długi kształt wdzierał się w jezioro. Na najbliższym wzniesieniu jaśniała złota świątynia, z typowymi dla pagód wygiętymi dachami. Przez pawilon na przystani poszłyśmy w górę do wspaniale kolorowego budynku, który wyglądał na całkiem nowy. Dachy połyskiwały złotymi dachówkami, na każdym ich rogu widziałyśmy małe figurki pięciu świętych zwierząt, biel świeżo pomalowanych ścian oślepiała, a nad wejściem namalowane było koło z ośmioma ramionami, symbol jeszcze sprzed buddyjskich czasów.

Okazało się, że ten cały kompleks świątynny, który podczas rewolucji kulturalnej zniszczono, został później, w bardziej liberalnym okresie chińskiego komunizmu, odbudowany. Taka sytuacja powtarzała się wielokrotnie podczas naszej podróży przez południowe Chiny: zniszczenie cennych skarbów kulturowych podczas ideologicznego burzenia pogańskich bóstw w trakcie rewolucji kulturalnej i dzisiejsza odbudowa, częściowo zakończona, częściowo nadal trwająca. Jednak stare, kunsztowne, drewniane świątynie są rekonstruowane w betonie a wcześniejsze cenne ścienne malowidła zastąpione różnobarwnymi imitacjami. Niewiele autentycznych budowli przeżyło czas zniszczeń i dotrwało do dzisiaj. Ich sztuka snycerska i szlachetne malarstwo świadczą w rzeczy samej o wyższości wcześniejszej kultury nad odbudowanymi podróbkami. Również i w tej świątyni, którą teraz odwiedzałyśmy, styl archaiczny był częściowo zatracony; fasady, wnętrza i rzeźby robiły wrażenie zbyt gładkich imitacji. Pozwalały nam jednakże domyślić się, jakie znaczenie mogło kiedyś posiadać to miejsce na wyeksponowanym świętym wzgórzu: snycerska robota – rzemiosło wciąż jeszcze pielęgnowane w okolicy – belek, które położone paroma warstwami utrzymują dach pagody, jest nadal wysokiej jakości. We wnętrzu, na suficie, wybrzuszała się pięknie, pomalowana na czerwono drewniana kopuła, gęsto pokryta taoistycznymi symbolami. Główną stronę świątyni ozdabiały nowe, duże figury w następującym porządku: w środku trzy figury, klasyczny Budda i dwóch wysokich lamów z sekty żółtych czapek, niżej zdjęcie „żyjącego Buddy”, ich obecnie urzędującego lamy. To uwidaczniało w jaki sposób stara ludowa wiara została przysłonięta warstwą tybetańskiego buddyzmu i lamaizmu. Daleko bardziej interesujące są trzy posągi bogiń, jedna w środkowej części i dwie duże, po prawej i lewej stronie. Wskazują one na starszą warstwę religii przejętą z hinduizmu za pośrednictwem buddyzmu, warstwę która określa stare hinduistyczne Boginie jako „buddyjskie Tary”, co znaczy zjawy bądź czarodziejki. Te hinduistyczne Boginie wskazują jednak na jeszcze starszą, przedhinduistyczną tradycję, znającą jedynie Boginię i oddającą cześć naturze. Tylko tyle z języka symboli zachowało się w tych postaciach, tak zwanych hinduistyczno-buddyjskich Bogiń, języka o wiele starszego od tych wszystkich religii, które go wielokrotnie wchłaniały. Dzięki temu, że zarówno hinduizm jak i buddyzm nie zwalczały i niszczyły tych starych warstw religii pierwotnych jako „pogańskich”, ale je asymilowały, są one widoczne jeszcze dzisiaj. Dlatego możemy jeszcze odczytać ich stary matriarchalny język: prawa Bogini pokazuje osiem ramion niczym Kali, pradawna hinduska Bogini, która korzeniami sięga matriarchalnych czasów. Za ośmioma ramionami niesie koło z osiemnastoma ramionami, co wyraża, trochę w przesadzonej formie, jej różnorodność i pełnię. Również jej suknia skrzy się wszystkimi kolorami tęczy. Jej głowa składa się z pięciu głów nałożonych jedna na drugą, zmniejszających się ku górze. Każda głowa jest potrójna, na przemian w kolorach białym, czerwonym i zielonym. Jest ona Wszystkowiedząca i Wszystkowidząca, patrząca we wszystkich kierunkach, widzi teraźniejszość, przeszłość i przyszłość równocześnie. Przenika swym wzrokiem wszystkie sfery świata i ludzi, sferę ciała, rozumu i ducha. Dlatego wie wszystko.

Bogini z lewej strony jest podobna do tej z prawej: to samo koło z osiemnastoma ramionami, ta sama tęczowa suknia, na jej głowie wysoka korona, przed sobą trzyma berło i symbol ośmiopromiennego koła. Jest to koło roku i życia, ponieważ pokazuje stadia rocznej wegetacji oraz cykl wzrastania i obumierania, stawania się i odchodzenia. To wszystko wskazuje na Durgę, wszystko ogarniającą Boginię rodzicielkę. A nabiera dodatkowego sensu, kiedy widzimy u jej stóp, pod skrajem sukni, wypełzające istoty, figury licznych zwierząt i dosiadających je ludzi o różnych kolorach skóry. Tym samym jest wielką matką wszystkich stworzeń, ludzi i bogów. Ponad tymi dwiema Boginiami, na drewnianym fryzie, po prawej i lewej stronie, spotykają się zwrócone ku sobie smoki. Ich głowy skierowane są ku trzystopniowej górze, która utrzymuje również trzystopniową złotą kulę: glob z obszarami nieba, ziemi i świata podziemnego. Podwójne smoki oraz kula ziemska znajdują się nad postaciami Bogiń, oznaczają ich potęgę oraz reprezentują prawdziwie kobiecą symbolikę. Jeśli chodzi o Boginię środkową, to należy dodać, że za nią, na drzeworycie bogato kwitną kwiaty, kłosy zbóż i drzewa, co określa ją jako Boginię wegetacji.

Jest tutaj również obecna najstarsza forma religii, w której natura była czczona jako kobieca siła twórcza, bezpośrednio i bez wizerunków. Moso przecież czczą samo jezioro Lugu jako Boginię, nazywają go „Shinami”, co oznacza „Matczyne jezioro” albo „Matka Woda”. To wspaniałe turkusowe jezioro o bogatej linii brzegowej leży między górami a my pod wodzą kobiet w kolorowych strojach po nim płyniemy. Nad nami tronuje, widoczna z wielu dolin inna Bogini, Gan mu, jej skalny szczyt sięga nieba. Z jej stoków schodzą do wody trzy łańcuchy półwyspów na podobieństwo długich smoczych łap. Bliskie, ogromne, zaśnieżone łańcuchy gór, między nimi również góry Yülong, są według legendy jej trzema kochankami. Z sąsiedniej doliny Yongning górska Bogini Gan mu jest widoczna nie z przodu, lecz z boku, w całej swojej długości. Spoczywa rzeczywiście z podniesioną głową, której boki opadają prosto, z tyłu za nią wydłużone ciało przypominające w pejzażu ciało wielkiej lwicy, smoka, lub sfinksa. Nie tylko w jezioro Lugu, również w dolinę Yongning wyciąga swoje łańcuchy górskie niczym smocze łapy. Jeszcze z innej strony prezentuje się jako leżąca kobieta. Właśnie dzięki temu niezwykłemu kształtowi, stała się – dla Moso – epifanią samej Bogini: Gan mu, góry matki, której również bezpośrednio oddają cześć. W późniejszych warstwach przykrywających tę pierwotną religię, nadal wielbi się Boginię. Jako niewidzialna, Gan mu, ma tronować na swojej boskiej górze, jeździć na koniu i tańczyć. Stoi też jako figura synkretycznej Bogini w świątyni na wzgórzu nad jeziorem Lugu. W ten sposób wszystkie historyczne religijne warstwy są jednocześnie obecne, cześć oddawana jest im wszystkim na raz.

Tak więc buddyzm wraz z jego męskimi kapłanami i lamami był w stanie przetransponować prastarą kulturę Bogini bez likwidowania jej. Na to, czego buddyzm nie zniszczył, czyha niebezpieczeństwo z innej strony. W wolne dni od pracy, albo w czasie świąt państwowych, nad jezioro Lugu przyjeżdżają ciężarówki wypełnione po brzegi chińskimi turystami. Widziałyśmy ich stojących w zbitych grupkach na ciężarówkach pod łopoczącym czerwonym sztandarem. Inne ciężarówki dowoziły drewniane ławki, stoły i skrzynie z trunkami. Tego rodzaju transport umożliwiła niedawno wybudowana, oddana do użytku parę lat temu piaszczysta droga. Turyści rozchodzili się potem wzdłuż brzegów jeziora, tłumnie całymi brygadami na wszystkie strony w swoich niebieskich roboczych ubraniach i niebieskich czapkach maoistówkach. Siedzieli przy ustawionych stołach, śmiejąc się, pijąc, hałasując, wyłącznie męscy przedstawiciele Chińczyków Han. A to wszystko dlatego, że chińska turystyczna propaganda zachwala w całym kraju piękne, młode kobiety Moso, śpiewające i wiosłujące w swoich odświętnych strojach po jeziorze Lugu. Sztuczna, romantyczna idylla – wyprzedaż starej kultury dla wypoczynku klasy robotniczej. Obserwowałyśmy jak po hałaśliwej popijawie mężczyźni wsiadali tłumnie do łódek, przykucając na ich dnie nadal nie tracąc animuszu a kolorowo ubrane wioślarki zawoziły ich na zwiedzanie świątyni po jeziorze. Koniec z ciszą na wodzie, kobiety odśpiewywały swoje święte pieśni byle jak, żeby tylko zadowolić turystów. W ten sposób kobiety Moso dorabiały sobie trochę pieniędzy a my zauważyłyśmy, że w ten sposób wyprawy łódkami oraz śpiewanie już uległo zdegradowaniu do atrakcji turystycznej. Mimo wszystko, kobiety nadal jeszcze potrafiły, przez swój godny i zdystansowany sposób bycia, odpierać zaczepki chińskich turystów, nie reagowały na nie, pomimo że obcy mężczyźni uważali, że system Azhu dotyczy również ich. Na szczęście ten koszmar odbywał się tylko w ciągu dnia, pod wieczór brygady z ławkami, stołami i butelkami odjeżdżały swoimi ciężarówkami. Jak długo będzie to tylko dzienną turystyką? Albowiem w małej wiosce nad jeziorem został już wybudowany hotelik, dopasowany swym wyglądem do domów Moso i nieźle wkomponowany w styl wioski. Drugi hotel powstaje między dolinami jeziora i Yongningu: wielki budynek w topornym betonowym socjalistycznym stylu, plac budowy brutalnie narzucony krajobrazowi, przed nim budowane jest lotnisko dla małych samolotów, które otworzą w przyszłości ten „zacofany” teren dla chińskiej branży turystycznej. Niewielkie grupki Europejek i Europejczyków, Amerykanek i Amerykanów czy też Japonek i Japończyków, które do tej pory zabłąkały się w te tereny, albo podróżowały po nich jako grupy badawcze ze specjalnym pozwoleniem, tak jak my – nie są problemem. Podkopanie i zniszczenie grozi kulturze Moso głównie ze strony krajowej turystyki. Dla kogo w końcu zostały odbudowane stare świątynie – dla tubylców czy dla turystów?

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s