Rozmowa nr. 12

Rozmowa nr 12 z 2-go kwietnia 1993 roku po południu

z trzema szefowymi rodzin (drugie pokolenie)

we wsi u podnóża góry Gan mu

Heide: Cieszymy się, że wy, matki rodzin i jednocześnie ich głowy, przyszłyście tutaj i że możemy zadać wam pytania dotyczące waszych starych, domowych tradycji. Czy istnieje u was jeszcze domowa medycyna, którą stosujecie przy porodach, chorobach dzieci i gdy same niedomagacie?

Kobiety Moso: Kiedyś było bardzo dużo rytuałów i uzdrawiających praktyk, które same przeprowadzałyśmy. Daba przychodził i rozpoznawał na jaką chorobę ktoś cierpi. Ostatnio to się zmieniło. Od czasu kiedy opieka zdrowotna poprawiła się i niedaleko jest szpital (w Ninglang, w stolicy okręgu) nie odprawia się już tych ceremonii.

Heide: Nie chodzicie do szpitala z błahostkami. Chciałabym wiedzieć co wtedy robicie?

Kobiety Moso: W wypadku lekkich chorób używamy naturalnej medycyny. Kiedy kogoś boli brzuch, albo ma problemy z trawieniem szukamy odpowiednich ziół w górach a potem je przyrządzamy. Zaparza się je i pije. W smaku są okropne, ale pomagają. Również na polach rosną pewne trawy, które zbieramy i gotujemy. Pomagają przy przeziębieniu. Kiedy zaczyna się okres przeziębień, wtedy każda osoba w rodzinie pije je. To jest raczej medycyna zapobiegawcza, nie lecząca cięższych schorzeń.

Heide: Słyszałyśmy, że przy urodzinach dziecka nie ma położnej, a rodzącej towarzyszy tylko matka, albo ciotki. Czy znacie również specjalne zioła, lub masaże, które ułatwiają poród?

Kobiety Moso: Jak długo żyjemy, nie przypominamy sobie trudności przy porodach. Dlatego też nie możemy nic na ten temat powiedzieć. Wydaje nam się, że jest to związane z ciężką fizyczną pracą, którą kobiety wykonują aż do samego rozwiązania, są nieźle wytrenowane fizycznie.

Maria: W jakiej pozycji kobiety rodzą?

Kobiety Moso: Kobiety rodzą w pozycji leżącej. Kładzie się czyste prześcieradło, pod głowę ciężarnej kładzie się poduszkę, matka siedzi na skraju łóżka.

Heide: Chciałyśmy krótko wyjaśnić, dlaczego o to w ogóle pytamy. W Europie, w ostatnich pokoleniach wiedza kobiet w zakresie zapobiegawczej i pomocniczej medycyny została zaprzepaszczona. Nasze babcie jeszcze częściowo się na tym znały, my już nie. Dziś kobiety starają się znowu odkrywać tę starą wiedzę. Z tego powodu byłybyśmy wdzięczne, gdybyście mogły coś o waszej wiedzy opowiedzieć.

Kobiety Moso: Nie znamy już żadnych metod ingerencji podczas procesu rodzenia, mających pomóc rodzącej. Wcześniej istniały formy rytualne, które wspomagały ciężarne kobiety, miesiąc przed rozwiązaniem przychodził daba i odprawiał rytuał, który miał kobiecie pomóc i spowodować prosty i łatwy poród.

Karin: Czy przeprowadzono ten rytuał również dla pani?

Kobieta Moso: Ja przeszłam przez tę ceremonię, kiedy urodziłam dziewczynkę, która tu siedzi. Teraz mam 66 lat i miałam trzydzieści jeden lat kiedy moja córka przyszła na świat (a więc w 1958 roku).

Heide: Podobał się pani ten rytuał, teraz, gdy już zanikł nie brakuje go kobietom?

Kobieta Moso: Przed porodem martwiłam się, czy wszystko będzie w porządku, ponieważ chorowałam trochę, nie czułam się zbyt dobrze. Przy dabie rozluźniłam się i spokojnie przygotowałam na poród. Potem miałam jeszcze kilkoro dzieci, ale rodziłam już bez daby. Za piewrszym razem łatwo poszło i dlatego pomyślałam, że bez daby też dam sobie radę. To jeden powód. Drugim było to, że rodziłam w czasie rewolucji kulturalnej i oficjalnie tj. ze strony chińskiego rządu panowało wtedy przekonanie, że wołanie daby do domu do porodu jest zabobonem i przejawem zacofania. Dlatego przestało się go praktykować.

Heide: Czy istnieją rytuały, praktykowane przez same kobiety przy porodzie?

Druga kobieta Moso: Kiedy moja córka rodziła, przed porodem położyłam na dachówkę kawałek żaru, posypałam mąką i położyłam na to kość. Potem wszystko wyrzuciłam, żeby przypadkowo błąkające się złe duchy zadowoliły się jedzeniem i nie próbowały wejść do domu. Taki był rytuał, który przeprowadziłam kiedy rodziła moja córka.

Heide: O jakie to błąkające się duchy chodzi, złe dusze?

Kobiety Moso: Wierzymy, że ludzie, którzy umarli w nienaturalny sposób, na przykład popełnili samobójstwo bądź zostali zamordowani mieli mało odwagi. Dlatego, kiedy znajduje się ich poza domem, nie wolno wnieść ich ciał do domu matki przez główne wejście a tylko wprowadzić przez tylne drzwi, albo wciągnąć do domu przez wykopaną dziurę. Są normalnie chowani, ale zakłada się, że ich dusze ciągle wędrują i nie znajdują spokoju. Dlatego też niewielu, bardzo niewielu Moso popełnia samobójstwa.

Maria: Jak długo kobiety karmią dzieci piersią?

Kobiety Moso: Po porodzie matka myje dziecko i wkłada mu na małym palcu trochę masła jaka do ust. Potem sama się myje. Przeciętnie kobiety karmią rok. Ta młoda kobieta karmiła jedno dziecko osiem miesięcy a drugie dziesięć. To są bliźnięta.

Heide: Kiedy ktoś zachoruje, wyobrażacie sobie że to tylko ciało cierpi czy również dusza?

Kobiety Moso: Kiedy dobra opieka lekarska jest zapewniona i ludzie są dobrze traktowani wtedy mało jest chorób. Ale wcześniej rzeczywiście wierzyłyśmy w rytuały i ceremonie daby. Wcześniej daba musiał znaleźć źródło choroby, co za diabeł ją spowodował. Wtedy przynosiłyśmy ofiary bogini ognia i przodkiniom, i prosiłyśmy je o pomoc w odpędzeniu zła.

Rozróżniamy bardzo dokładnie między cielesnymi i – jak to nazywacie – chorobami emocji, duszy. Kiedy ludzie mówią przez sen, czy nagle stają się rozkojarzeni, a wcześniej tacy nie byli, wtedy decydujemy, że z duszą coś jest nie w porządku. W każdym ciele są dwie dusze, jedna wyraża się przez cień ciała, druga jest w środku. Nie szkodzi, kiedy się traci duszę, będącą cieniem, kobieta i mężczyzna mogą ją odnaleźć. Ale niedobrze jest stracić wewnętrzną duszę.

Heide: Co robicie, gdy dusza jest chora, zmęczona, albo smutna?

Kobiety Moso: Kiedy kobieta bądź mężczyzna gubi duszę, to znaczy zapada na chorobę, której nie można wytłumaczyć, jak np. drgawki czy coś innego, co jednak nieczęsto się zdarza, wtedy o zmierzchu przygotowujemy miskę z ryżem i jednym ugotowanym jajkiem w środku. Przynosimy to razem z przedmiotem, na przykład pierścieniem, zegarkiem czy łańcuchem, czymkolwiek co ta osoba najbardziej lubiła, na miejsce, gdzie ta choroba wystąpiła po raz pierwszy. Daba bądź matka wracają potem z tego miejsca do domu.

Heide: Słyszałyśmy, że czcicie jeszcze boginię ognia, i że bogini Gan mu odgrywa tu wielką rolę. Bardzo szanujemy waszą wiarę.

Kobiety Moso: Bogini ognia Sambala jest dla nas bardzo ważna, ponieważ ogień w rozwoju człowieka odegrał istotną rolę. Zakładamy, że bez ognia ludzkość nie mogłaby się rozwinąć. Kiedy dwóch Moso popada w konflikt i ma dwa różne zdania, w takich sytuacjach ludzie mówią: „Załóżmy się”, my wtedy mówimy „Rozstrzygnijmy to przed ogniem, ogień pokaże prawdę!”

Gan mu jest wielką Boginią, jest Boginią miłości i płodności. My, ludzie i natura stanowimy jedność, widać to również w codziennym życiu. Kiedy rozpętuje się burza z błyskawicami i gromami, wtedy zadajemy sobie pytanie, czy my ludzie nie popełniliśmy czegoś złego. Kiedy człowieka zaczyna coś boleć, wtedy również pojawia się pytanie, czy ten człowiek nie popełnił jakiegoś wykroczenia przeciwko naturze, która zsyła bóle. Jest dużo sposobów filozoficznej obserwacji Gan mu. Niektóre zjawiska i zmiany możemy zauważyć, ale jest wiele rzeczy, których my ludzie nie zobaczymy, a możemy je tylko wyczuć sercem. I na to powinniśmy, my ludzie, zwracać uwagę.

Heide: Czy Gan mu jest wszechpotężną Boginią, czy jest Twórczynią?

Kobiety Moso: Wcześniej Gan mu nie była ważną Boginią, nie była też Twórczynią, jako Bogini była odpowiedzialna tylko za niektóre sprawy, ale nie za wszystkie. Znana jest historia, według której Gan mu poszła wraz z innymi górskimi Boginiami do Lhasy, żeby tam przeprowadzić rozstrzygający spór z męskimi Bogami gór. Tutejsi ludzie bardzo się bali, że mogłaby ów spór przegrać i wrócić zagniewana do domu zsyłając potem burzę, niepogodę i inne katastrofy szkodzące ludziom: żeby temu zapobiec, my starsze kobiety Moso chodzimy zawsze 25 dnia siódmego miesiąca kalendarza księżycowego (lipiec) bardzo odświętnie wystrojone do Gan mu i urządzamy tam uroczystość. Ma ona dać Gan mu siłę, moc i odwagę, a w konsekwencji pomóc jej w wygraniu sporu. Przynosimy tam dużo jedzenia i spędzamy tam cały dzień. Młodsze kobiety też tam śpiewają i tańczą. Ta uroczystość na cześć Bogini gór Gan mu jest świętowana do dzisiaj.

Iris: Są jeszcze inne górskie boginie?

Kobiety Moso: Między Muli w Sichuanie i Jongning w Yunnanie jest jeszcze druga górska Bogini, oddalona stąd o dwa dni marszu. Nazywa się Miliguba.

Heide: Czy istnieją specjalne tańce i pieśni, które służą oddawaniu czci Gan mu?

Kobiety Moso: Są pewne specjalne śpiewy i tańce czczące Gan mu. (Jedną z pieśni słyszałyśmy podczas wycieczki po jeziorze Lugu, do Gan mu śpiewały wtedy młode kobiety.) Podczas rewolucji kulturalnej te wszystkie rytuały były zabronione i nie praktykowano ich. Po okresie rewolucji, kiedy znowu święciłyśmy Gan mu, przychodzili do nas również niektórzy Naxi i tańczyli własne tańce. W rezultacie, niedługo potem, to znaczy po 1976 roku, wyjątkowo ciężki grad zniszczył całe nasze plony. Doszłyśmy do wniosku, że Gan mu została rozłoszczona tym, że nie tańczyłyśmy i śpiewałyśmy wyłącznie tańców poświęconych jej, że tańczono również tańce Naxi i śpiewano ich pieśni.

Heide: Czy tańce i pieśni Moso skierowane do Gan mu są szczególną formą modlitwy?

Kobiety Moso: Mamy jeden specjalny taniec ku czci Gan mu. Mężczyźni mogą brać w nim udział, ale tylko w kobiecych strojach. Ten taniec jest dokładnie zaaranżowany, jest jak modlitwa do Bogini.

Nahema: Czy to jest korowód, którego kroki są dokładnie ustalone?

Kobiety Moso: Są dwa rodzaje tańców, które tańczy się razem. Podczas jednego z nich w środku tańczy lew, to znaczy mężczyzna przebrany za lwa. Naokoło niego tańczy rząd ubranych w kobiece stroje mężczyzn, którzy różnokolorową wstęgą kreślą figury w powietrzu. W zewnętrznym szeregu tańczą kobiety. Po zapadnięciu ciemności odbywa się inny taniec, korowód, podczas którego wszyscy trzymają się za ręce. Nawet jeżeli kobiety poszły tego dnia się pomodlić, w tym tańcu wszyscy muszą wziąć udział.

Heide: Dziękujemy wam za okazanie zaufania i za wyczerpujące odpowiedzi na nasze pytania.

Kobiety Moso: Cieszymy się bardzo, że mogłyście nas odwiedzić i mamy nadzieję, że możecie pomóc w podtrzymaniu naszej kultury.

Komentarz do rozmów nr 11 i 12

To co nas w trakcie tych dyskusji szczególnie zafrapowało, to styl narracji owych kobiet, które w swoich gospodarstwach pełnią rolę matriarchiń. Zapytane o wydarzenia ze swojego życia, nie odpowiedziały tak jak kobiety z naszej kultury masą subiektywnych, często sentymentalnych opowieści o przeżyciach – wprost przeciwnie, ich odpowiedzi zawierały zawsze jasne ustosunkowanie się do wspólnoty, czy to do dużej rodziny, wsi czy też całego narodu. W takich bowiem wspólnotach żyją owe kobiety i nimi kierują, czysto osobiste sprawy schodzą na margines – najważniejsza jest szersza perspektywa wspólnoty. To uporczywe trzymanie się prywatności przez kobiety z naszej patriarchalnej cywilizacji odzwierciedla pewien brak, związany z tym, że dano im tylko w ograniczonym zakresie możliwość przejmowania inicjatywy oraz testowania zdolności w działaniu.

Sonami Ama wymieniła dwie sytuacje jako najważniejsze wspomnienia, związane nie z nią, lecz z całą wielką rodziną: śmierć matki klanu, która umożliwiła jej samej przejęcie tej funkcji oraz budowę domu klanowego w czasach jej młodości. Indywidualny los jest bardzo mocno związany z losem wspólnoty, tak jak to się dzieje w codziennym życiu. Opowieści o indywidualnym rozwoju na przykładzie prezentowania tylko osobistego losu, tak jak to ma miejsce w naszych biografiach, u Moso nie odgrywają żadnej roli. U nas odzwierciedlają wyalienowaną, odizolowaną, wolno dryfującą samotną jednostkę, która utraciła zakotwiczenie w strukturach rodzinnych.

Dlatego też nie musiałyśmy z potoku osobistych przeżyć odfiltrowywać najnowszej historii narodu Moso, otrzymałyśmy ją w formie jasnych, krótkich uwag: w dzieciństwie dzisiejszych matriarchin, to znaczy 50-60 lat temu, sytuacja ekonomiczna tego narodu była znacznie gorsza. Codzienne życie było naznaczone brakiem żywności i częstym głodowaniem. Ich powodem były napady Tybetańczyków i Yi, którzy przynajmniej raz do roku obrabowywali chłopską społeczność tego regionu z owoców ich pracy. Mężczyźni Moso organizowali się sporadycznie w defensywne grupy, żeby przeciwstawić się agresorom, podczas gdy kobiety z dziećmi i z niewielkim dobytkiem szukały schronienia w lasach, w górach i na wyspach jeziora Lugu. Obrona Moso była słaba, ponieważ nie mieli żadnej stałej armii i dlatego byli w gorszej sytuacji niż militarystycznie zorganizowani mężczyźni Yi, a zwłaszcza Tybetańczycy, którzy w klasztorach utrzymywali stałe oddziały wojskowe.

Tybetańczycy nie tylko napadali na Moso, uprawiali również kulturowe zawłaszczanie: przez narzucony z góry lamaizm, który wyparł rodzimych dabów. W rezultacie tej tybetańskiej akulturacji młodzi mężczyźni Moso udawali się do Lhasy, żeby kształcić się tam w lamaizmie, lub wstępowali do klasztorów jako rekruci. Pod wpływem hierarchii tych obcych panów zrodziła się lokalna kasta mosoańskich wójtów, którzy wykazywali ambiwalencję w stosunku do własnej chłopskiej warstwy. Podobne zachowanie ma długą tradycję wśród Moso i innych narodów zepchniętych na margines. Zawsze formowała się u nich nieliczna warstwa spatriarchalizowanej klasy wyższej, która kierowana sprzecznymi uczuciami albo wspomagała własny naród w walce z przemocą, albo kolaborowała z ciągle zmieniającymi się panami z zewnątrz, przez setki lat z Chińczykami Han ze wschodnich dolin, w innych epokach z wojowniczymi Tybetańczykami z górzystego zachodu. Do tego dochodziło przemieszczanie i przepychanie się upośledzonych mniejszości między sobą, jak widać to na podstawie konfliktów pomiędzy Naxi, Yi i Moso. Ta przypadkowa, pasożytnicza warstwa uprzywilejowanych Moso dodatkowo wykorzystywała ludność chłopską, wprowadzając przepisy dotyczące sposobu ubrierania się i obowiązek składania danin.

W tym wypadku chińska komunistyczna rewolucja niosła ze sobą element wyzwolenia, ponieważ przepędziła zarówo rodzimą, jak i obcą warstwę panującą. Z wypowiedzi kobiet wynika, że ekonomiczna sytuacja Moso uległa wówczas poprawie. Ceną za to była utrata własnej klanowej ziemi, przejętej przez chińskie państwo. Ale wcześniej Moso byli bezbronni na swojej ziemi, byli zaledwie pionkiem do gry pomiędzy militarystycznymi blokami Tybetańczyków i Chińczyków. Prawo komunistycznych Chin gwarantuje im mimo wszystko około 1800 m2 ziemi na osobę, z której mogą się wyżywić prowadząc niezależną gospodarkę, oczywiście w skromnych gospodarczo warunkach i przy wyjątkowo intensywnej uprawie. Podobnie wygląda to zresztą i w innych chińskich regionach agrarnych. Ich obowiązkowe dostawy ryżu lub zboża wynoszą około 20 procent całkowitych plonów, co widocznie daje się pogodzić z wyznaczonym areałem pól. W tej sferze więc powodzi im się znacznie lepiej niż wcześniej, głód i analfabetyzm zostały pokonane. Tego osiągnięcia chińskiego państwa nie należy w żadnym wypadku lekceważyć, ponieważ to organizacyjne przedsięwzięcie dotyczy nie tylko 20 tysięcy Moso, ale 1,2 miliarda ludzi w Chinach.

Istnieje jednakże druga strona medalu, wraz z Chińczykami Han pojawili się starzy władcy w nowym wcieleniu, tym razem w komunistycznych, a nie w feudalnych szatach. Wcześniej Moso byli zagrożeni militarystycznie, teraz pojawiło się niebezpieczeństwo dla ich form życia społecznego. Skierowało się ono bezpośrednio przeciwko ich odziedziczonym kulturowym tradycjom. W trakcie społeczno-gospodarczych eksperymentów centralnego rządu komunistycznego w Pekinie przeprowadzono na siłę kolektywizację, która sparaliżowała własną inicjatywę ludzi i drastycznie obniżyła produkcję. Zburzyła tradycyjny i logiczny podział pracy między płciami i bezpośrednio naruszyła gospodarcze struktury matriarchatu.

W czasie rewolucji kulturalnej miały miejsce ataki na tożsamość kulturową. Przyklejając im negatywną etykietkę „zacofania” zabroniono Mosoańczykom pielęgnowania tradycji kulturowych; noszenia strojów ludowych, organizowania uroczystości – podstaw ich wiary. Zagrożenie matriarchalnej struktury społecznej przez wprowadzenie na siłę monogamii i zmuszania do tworzenia patriarchalnej rodziny były wyjątkowo dotkliwe. Faktem jest, że już wcześniej wielowiekowa, patriarchalna polityka kolonialna Chińczyków Han starała się wprowadzić wśród Moso patriarchalne wzory rodzinne; w toku historii chińscy władcy feudalni prowadzili negocjacje jedynie z mężczyznami, a nie z kobietami – głowami klanów i przedstawicielkami rodzin. Również sami Moso wybierali spośród siebie na pośredników pojedyncze patrylinearne rodziny, wszystko po to aby lepiej zaprezentować się w oczach Chińczyków i zdobyć ich posłuch. W czasie rewolucji kulturalnej w Chinach komunistycznych ta anty-matriarchalna polityka uległa nawet zaostrzeniu; teraz wszyscy Moso mieli przyjąć monogamię i zwyczaje właściwe małej patriarchalnej rodzinie. I chociaż na szczęście rewolucja nie trwała długo, to jednak do dziś każdy Mosoańczyk, pragnący osiągnąć sukces poza swoim okręgiem musi przejąć ten sposób życia. Ta stara-nowa chińska polityka patriarchalna spowodowała, że w większości układów klanowych Moso znajdowała się zawsze pewna część patriarchalnych małych rodzin, które jednak rzadko trwały dłużej niż jedno pokolenie. Z chwilą zakończenia funkcji reprezentacyjnych ludzie wracali do dobrze im znanych zwyczajów matriarchalnych.

Taką właśnie historię opowiedział nam już prof. Wang. Opowiedział o parze, która nie mogła zrezygnować ze zwyczajów Azhu i dlatego zrezygnowała z monogamii (por. rozmowę nr 1). Podobną historię opowiedział nam La mu: młoda, kochająca się para Azhu, wierna chińskiej polityce kulturowej spróbowała żyć w monogamii i patrylokalności. Młoda kobieta przeprowadziła się do domu matki swojego ukochanego. Po pewnym czasie stała się smutna i często płakała. Jej ukochany i małżonek zapytał o przyczynę jej smutku. Odpowiedziała, że bardzo tęskni za swoimi matkami i siostrami, a to odbiera jej radość życia. Wtedy młody człowiek spróbował monogamii według alternatywnego wzorca i przeprowadził się z nią do domu jej matki. Po pewnym czasie nabawił się melancholii i wyraźnie zmarkotniał. Kiedy jego ukochana i małżonka zapytała o powód, odpowiedział jej, że tęskni do swoich matek i sióstr, i z tego powodu uśmiech nie pojawia się na jego twarzy. W rezultacie młoda para, postanowiła przejąć znowu zwyczaje Azhu, według których każde zamieszkało u własnej matki i kontynuowało małżeństwo – odwiedziny.

Te anegdoty nie odzwierciedlają jedynie osobistych zdarzeń, ale nawiązują do zasadniczej podstawy matriarchalnego społeczeństwa: nie mówią o jednostkach, tylko dają przykład czegoś, co w ogóle nie może się powieść. Bowiem uczucia ludzi związanych matriarchalnym pokrewieństwem różnią się diametralnie od odczuć ludzi w patriarchalnych strukturach społecznych. Te ostatnie, które przez przyzwyczajenie uważamy za normalne, wydają się matriarchalnym ludziom dogłębnie obce i nienaturalne. Z tego też powodu patriarchalne małżeńskie związki Moso rozpadały się w matriarchalnych klanach matek. Obecnie u Moso jakieś 25 procent wszystkich rodzin stanowią różne, większe lub mniejsze, formy rodzin patrylinearnych.

Po zakończeniu rewolucji kulturalnej i zapoczątkowaniu w komunistycznych Chinach bardziej liberalnej polityki wycofano się z kolektywizacji i wrócono do jednostek gospodarczych opartych na tradycyjnych strukturach rodzinnych. Radykalnie polepszyło to warunki ekonomiczne. Patriarchalne wzorce na wsi odtworzyły się co prawda wyraźniej, ale również matriarchalne struktury Moso odżyły. Moso walczą o własną integralność z wyjątkowym uporem. Zniszczone świątynie zostały i są nadal częściowo odbudowywane, ludzie mogą uczestniczyć ponownie w uroczystościach i mogą zapraszać lamów, synów z własnych rodzin do uczestniczenia w obrzędach.

Mimo tego ślady kulturowej pożogi ciągle jeszcze dają o sobie znać: ze wszystkich dabów, kapłanów, szamanów i znachorów Moso zostało najwyżej trzech starych mężczyzn. Tak jak usłyszałyśmy, ceremonie dabów nie są już przeprowadzane: stara tradycja ulega przerwaniu. Zastraszenie przez rewolucję kulturalną czuje się do dzisiaj, zanim nasze rozmówczynie zaczęły opowiadać o domowych rytuałach wyczuwało się niepewność i wahanie. Obawiały się, że ich rytuały zostaną poczytane za “zacofane”, ta negatywna konotacja przetrwała jeszcze z czasów rewolucji kulturalnej. Wiedza medyczna również skarlała. Trudno oszacować, ile jeszcze z niej zginie przy pomocy takich postępowych instytucji, jak szpitale i szkoły pozostające pod wpływem komunistycznej ideologii.

Nowym wielkim problemem, przed którym stoją Moso, i na który uskarżały się przed nami matriarchinie i ich synowie, jest niszczenie ich naturalnego środowiska poprzez wyrąb wielkich połaci lasów. Przyniósł on erozję, obniżenie głębinowego lustra wody i drastyczne pogorszenie klimatu. Dla gospodarki rolniczej, w której domy budowane są z drewna i której główne źródło energii stanowi drewno jest to wyjątkowo niebezpieczne. Bez skrupułów wymienia się sprawców – są to Chińczycy Han oraz ich rząd, wykazujący nienasycone zapotrzebowanie na drewno i inne naturalne zasoby, których brakuje w ich nisko położonych terenach pozbawionych lasów i złóż metali. Buduje się więc szosy w najbardziej oddalonych zakątkach, aby umożliwić transport surowca potrzebnego do budowy współczesnego, uprzemysłowionego państwa według zachodnich wzorców. Po piaszczystych drogach, po których same jechałyśmy pędziły ciężarówki, jedna za drugą, kołysząc się niebezpiecznie od wyładowanych po brzegi pni prastarych drzew. W górnym biegu Jang tse kiang, który często oglądałyśmy, widziałyśmy bez przerwy wielkie pnie drzew płynące w dół rzeki, w kierunku nizin chińskich spływały po drogach wodnych całe lasy. Oficjalnie utrzymuje się, że rząd chiński zajmuje się intensywnie zalesianiem w celu powstrzymania erozji ziemi. Niewiele z tego zobaczyłyśmy oprócz pojedynczych rzędów topól przy drogach w wioskach oraz niewielkich enklaw sosenek – kropli w morzu potrzeb. Albowiem wyrąb drzewostanu na szeroką skalę i minimalne zalesianie nie przystają do siebie w żadnych rozsądnych proporcjach. Oprócz tego należy się obawiać, że niedługo do wyrębu lasów dołączy eksploatacja bogactw naturalnych. A wtedy i innym uznanym mniejszościom narodowym, nawet ich oficjalny status na ich własnych terenach niewiele pomoże, lokalna autonomia będzie musiała ulec interesom centrum. Miałyśmy wrażenie, że sytuacja Moso i innych narodowych mniejszości, niewiele się różni od sytuacji Indian w rezerwatach Ameryki Północnej: są jakby „chińskimi Indianami”.

Tym bardziej zadziwiającym jest fakt, że temu matriarchalnemu narodowi udawało się nieprzerwanie, mimo tylu prób patriarchalizacji ciągle na nowo odtwarzać swoje tradycyjne struktury. Jego historia wskazuje, że pewne narzucone elementy patriarchalne nie muszą bynajmniej automatycznie prowadzić do dalszej patriarchalizacji. Aby taki stan osiągnąć niezbędny jest pewien rodzaj świadomości: żadna z do dziś zachowanych matriarchalnych grup etnicznych, otoczonych od tysięcy lat przez wzmagający się nacisk ze strony patriarchalnych systemów, nie trwa w swoich strukturach bezwiednie i naturalnie, wszystkie zdołały w trakcie swojej długiej i bolesnej historii rozwinąć mocną historyczną świadomość. To właśnie ona umożliwiła ich uporczywą wolę przetrwania. Świadomość historyczna jest tym czynnikiem kulturowym, który jest w stanie powstrzymać narzucone z zewnątrz procesy odpowiedzialne za patriarchalizację, zanim staną się nieodwracalne i który pomaga przywrócić na nowo wzorce matriarchalne. Historia bowiem nie stanowi automatycznego procesu. Matriarchinie są nosicielkami tej świadomości tradycji a wraz z nią również historii i identyfikacji ze swoją grupą etniczną. Dopóki będą w stanie zachować godność, samowystarczalność i pamięć pokoleń, dopóty córki i synowie nie opuszczą całkowicie tradycyjnej kultury.

Owa nadal żywotna świadomość tradycji opiera się u Mosuo na następujących podstawowych wartościach:

  • Na świadomej pielęgnacji mocnego rodzinnego oparcia w klanie, który daje mężczyznom zarówno pewność siebie jak i skromność, kobietom natomiast zapewnia stabilny grunt i głębokie korzenie.
  • Na oddawaniu czci przodkiniom w codziennych rytuałach, wiążacych znaczenie kobiecej genealogii z rzeczywistą przeszłością klanu. W tym tkwi zalążek ich poczucia wspólnoty.
  • Na wierze w ogólną kobiecość natury oraz ponowne narodziny, przy czym kobiecie przypada tu szczególnie honorowe zadanie – dzięki niej przodkinie mogą powtórnie przyjść na świat.
  • Na poczuciu dumy, że ich społeczeństwo jest zbudowane na matriarchalnych zasadach a nie na dziwacznych starych obrzędach (dowiedzieli się tego od etnologów); jednocześnie nie wywyższają się ponad inne grupy etniczne, jak wynika z naszych rozmów z mężczyznami Mosuo, lecz wykazują się tolerancją wobec ludzi z patriarchatu.

Dodaj komentarz