Święto dziękczynnienia, miłości, płodności i przodków.
Właśnie wpadła mi w ręce książka Stuarta McHardy pt. „Myth, Legend and Folklore“, w której między innymi opisuje on cykle i obrzędy roku celtyckiego. Autora znałam wcześniej z jego świetnej książki pt. „The Quest for the Nine Maidens“ 2003 („W poszukiwaniu dziewięciu dziewcząt“. Stuart McHardy poszukiwał dziewięciu mitycznych dziewczyn w Szkocji podczas gdy ja szukałam swoich trzech panienek w Alpach. Dopiero teraz kiedy odwiedziłam jego blog musiałam stwierdzić, że mamy dużo więcej wspólnych tematów. Ja mówię o pejzażu mitologicznym, a Stuart McHardy o zbliżonym pojęciu geomitografii.
Rytuały Samhain przeżyły w różnej formie w Szkocji do dzisiaj a ich początki sięgają neolitu. Chrześcijaństwo nie było w stanie wykorzenić tej bogatej tradycji, w 835 roku Kościół przeniósł dzień Wszystkich Świętych z 21 lutego na 31 października w płonnej nadziei zaanektowania pogańskiego zwyczaju. Efekt był mizerny, w 1840 roku podróżnik Sheriff Barclay mógł zaobserwować na dystansie 16 kilometrów, od Dunkeld do Aberfeldy, co najmniej 30 ognisk z tańczącymi wokół nich ludźmi na wzgórzach.
Podobnie jak w obrzędach związanych z wiosennym świętem Beltane wiele rytuałów Halloweenu powtarza się w Szkocji trzy albo dziewięć razy. Głównym elementem obrzędowym święta jesiennego jest jednakże w odróżnieniu od święta wiosennego przepowiadanie przyszłości. Na Calton Hill w Edynburgu, na którym rozpala się ogniska aby uczcić obydwa te święta, wróży się z orzechów laskowych. Na szuflę, zamieszczoną na ogniu wrzuca się dwa orzechy laskowe. Jeżeli podskakując na żarze zbliżą się do siebie oznacza to szczęście w miłości, jeżeli odskoczą przyszłość związku stoi pod złą gwiazdą. Wróżenie z orzechów jest tak tradycyjne, że nadało nazwę tej nocy, zamiast o Samhain mówi się o Nutcrack Night – nocy łupania orzechów.
Oczywiście w tę noc spożywało się specjalne jedzenie. Mc Hardy opowiada o fascynującym obrzędzie pieczenia placka (bannock) w Rutherglen. Obrzęd ten był pielęgnowany jeszcze do początków XIX wieku. Grupa ośmiu albo sześciu kobiet zbierała się w domu, w którym wyznaczała sakralne miejsce do odbycia rytuału. Zasiadały kołem wokół paleniska, każda ze stolnicą na kolanach. Główna kobieta otrzymywała nazwę Bride (jak celtycka bogini wiosny Brida, Brigid, Bride). Kobieta po prawej stronie Bride nazywała się Hodler, ta po lewej Todler. Todler brała kawałek sfermentowanego ciasta (urobionego tydzień wcześniej), rozwałkowywała go i podawała do dalszej obróbki kobiecie po lewicy, kiedy wszyskie kobiety rozwałkowały placek na cieniutko Bride kładła go na blasze. Ta tradycja jest niezwykła właśnie przez obecność Bride, która musiała w listopadzie odejść i zamienić się w Cailleach, zimową Boginię.
Samhain była nocą czarownic, dzieci biegały wokół ognisk krzycząc „ogień, ogień, pal czarownicę“. Kiedy ostatnia iskierka zagasła tłum rozbiegał się w popłochu krzycząc: „uciekajcie, czarna maciora łapie ostatniego“. Popiół był następnie rozsypywany na polach aby je użyźnić. Mc Hardy widzi w symbolu czarnej maciory echa tradycji czarnej Bogini. Resztę popiołu usypywano w formę koła i każdy uczestnik kładł wokół niego swój kamień. Jeżeli go nie odnalazł następnego dnia to miał pecha, mógł nie przeżyć następnego roku. Szkoda, że Mc Hardy nie wspomina o tradycji palenia czarownicy, nie ma ona bowiem nic wspólnego z historycznym holokaustem kobiet. Ogień był jedynie środkiem transportu (tak jak woda na wiosnę) i pomagał przenieść się Bogini do Tamtego Świata.
Tradycyjne przebieranie się pomagało schować się przed duchami. W tę noc granica między światem żywych i martwych była wyjątkowo krucha, obydwa światy przenikały się, duchy zmarłych mieszały się z żywymi. Najbezpieczniej było wtedy udawać kościotrupa, aby odwrócić ich uwagę.
Polecam blog Stuarta Mc Hardy i życzę miłej lektury, szczególnie w tę dzisiejszą magiczną noc: